Conflict: Denied Ops
Do bólu oklepana tematyka oraz fabuła, przesyt
wypasionych efektów graficznych i przerost formy nad treścią tak w
skrócie można opisać większość gier akcji ukazanych w perspektywie
pierwszej lub trzeciej osoby. Oczywiście, że gdyby tak sięgnąć pamięcią
wstecz, na pewno udałoby się znaleźć kilka perełek, które są
chlubnymi wyjątkami od reguły. Że też wspomnę o BioShocku -
grze ponadczasowej i, według opinii wielu recenzentów, jedynej w swoim
rodzaju. Rzeczywiście, jej twórcy nie dość, że nie zapomnieli o
maksymalnym dopracowaniu rozgrywki, to jeszcze potrafili wkomponować w nią
cudownie opowiedzianą historię, a całość oprawić w niezwykły i
intrygujący klimat. Tego jednak na ogół brakuje. Nie znaczy to
wszelako, że produkcje pozbawione oryginalnej fabuły oraz ujmującego,
wirtualnego świata są do kitu. Nic z tych rzeczy. Oprócz tego trzeba
wziąć pod uwagę rozmaite czynniki, które mają wpływ na ostateczny
kształt danej gry. Często sprawa wygląda w ten sposób, że czas nagli,
pieniążki uciekają, a zirytowani szefowie dodatkowo zagęszczają
atmosferę, domagając się błyskawicznego zakończenia prac. Stąd
lepiej zrezygnować z czasochłonnego scenariusza i skupić się na
reszcie. Bo przecież grywalność praktycznie zawsze ma priorytetowe
znaczenie. Idealnym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest wydany kawał
czasu temu Conflict: Desert Storm. Chłopaki z Pivotal Games co
prawda nie mieli wielkiego wora z kasą, a mimo to zdołali stworzyć całkiem
przyjemną strzelankę. Zdobywszy nieco doświadczenia i umiejętności,
po latach nie odwalą przysłowiowej pańszczyzny, rzucając na półki
sklepowe kolejnego przeciętniaka, ale spróbują sporo namieszać na
rynku FPS-ów. Szanse są spore, bo piąta odsłona Conflicta, Denied
Ops, zapowiada się nieźle.
Jeżeli chodzi o wprowadzenie do gry, żadnej
niespodzianki nie będzie nowa część nie wyrywa się ze schematu i
pod tym względem jest sztampowa. Historia opowiada o dwóch agentach
pracujących dla Centralnej Agencji Wywiadowczej. Pod tą rozbudowaną
oraz z pozoru tajemniczą nazwą równie tajemniczej instytucji kryje się
rzecz jasna CIA. A wiadomo, że skoro ktoś ma fuchę w takim miejscu, to
jego tożsamość jest równie znana, co położenie Atlantydy. Można więc
powiedzieć, że nasi bohaterowie dla zwykłego, szarego mieszkańca globu
po prostu nie istnieją. I tak ma pozostać, bo szybko okazuje się, że
to najlepsi specjaliści od czarnej roboty. Zdobywanie cennych informacji,
infiltrowanie południowoamerykańskich obozów wroga czy wysadzanie
obiektów militarnych na Syberii dla nich to bułka z masłem.
Niemniej jednak nie obędzie się bez naszej pomocy. Ktoś przecież musi
zająć się resztą, czyli
naciskaniem na spust.
Początkowo produkcja ta nie miała być utożsamiana z
serią Conflict. Najlepiej świadczy o tym pierwotna nazwa
projektu, Crossfire. Widocznie jednak wydawca wtrącił swoje trzy
grosze, w efekcie czego tytuł został zmieniony na bardziej
rozpoznawalny. A szkoda, bo Crossfire brzmiał nieźle, a w dodatku
dobrze oddawał charakter gry. Bo trzeba w tym miejscu nadmienić, że
stosowanie taktyki ognia krzyżowego będzie w Denied Ops bardzo
istotne. Ba, w wielu sytuacjach nawet nie mamy co marzyć u uratowaniu tyłka,
jeśli nie skorzystamy z pomocy kompana. Co prawda w poprzednich odsłonach
również współdziałaliśmy z innymi żołnierzami, ale ich AI było
niedopracowane, a sama idea, co tu kryć, niezbyt wypaliła. Wiele
wskazuje na to, że tym razem autorzy nie popełnią podobnych błędów.
Sztuczna inteligencja ma funkcjonować bez zarzutu, a uproszczony do
granic możliwości panel wydawania rozkazów, według zapewnień twórców,
powinien być intuicyjny. Myślę, że akurat w to spokojnie można
uwierzyć wszak przyjdzie nam pokierować zaledwie dwoma postaciami.
|