Frontlines: Fuel of War
Najlepiej to chyba urodzić się na wyspach St. Vincent
albo w podobnym miejscu. Szczególnie, jeśli jest się postacią z gry
komputerowej. Wtedy możemy być prawie pewni, że nie weźmiemy udziału
w bezsensownej jatce, wojnie nuklearnej albo brutalnym pojedynku mocarstw.
Nie słyszałem jeszcze o grze, w której dzielni komandosi z Antiguy i
Barbudy wbijaliby noże w plecy obywatelom Tadżykistanu. Natomiast
najbardziej przewalone mają Amerykanie, Europejczycy, Rosjanie i Chińczycy.
To właśnie ich na rzeź (ponownie!) zamierzają
poprowadzić panowie z KAOS Studios. Pod takim szyldem zebrali się byli
twórcy projektu Desert Combat, wsparci przez doświadczonych speców z
Trauma Studios i kilku ludzi, którzy pomagali stworzyć Battlefielda 2.
Dla tej zgrai utalentowanych przedstawicieli branży THQ zakupiło licencję
silnika Unreal 3 i kazało stworzyć gigantyczne, wirtualne pole bitwy, na
którym dwie siły walczą o ropę, terytorium i władzę. Oraz fragi. Słowem
Frontlines: Fuel of War ma być konkurencją właśnie dla
wspomnianej serii Battlefield.
Jak to zwykle w przyszłości bywa, kończące się
surowce i generalna degrengolada społeczeństw (gdybyście wybrali Ala
Gore byłoby inaczej!), powodują coraz bardziej nasilające się
konflikty. Świat znów się polaryzuje, jak za czasów zimnej wojny
po jednej stronie mamy Koalicję Zachodnią (co za wymyślna nazwa!), złożoną
z USA i Unii Europejskiej, po drugiej Sojusz Czerwonej Gwiazdy (no, tu
już trochę lepiej), w ramach którego Chińczycy dogadali się z
Rosjanami.
Producenci z KAOS Studios doszli do wniosku, że ich gra
ma rozgrywać się w przyszłości, ale nie takiej, jak ostatnia produkcja
EA pole bitwy Anno Domini 2142 jest według nich zbyt odległe
technologicznie. Akcja Frontlines rozgrywa się wobec tego w
okolicach roku 2030 do walki używać będziemy bardzo zaawansowanych
technologicznie, ale jednak bardziej swojskich zabawek militarnych. Każdy
przyszłościowy Hummer, Apache czy Hokum będzie miał w sobie elementy
tego, co znamy i lubimy w roku 2007.
|